czwartek, 14 sierpnia 2008

Prestiżowy portal dyskusyjny

Eee, tak sobie wrzucam pojedynczy wpisik z odzysku w celach poglądowych i z kronikarskiego obowiązku do wglądu leniwszym internautykom kRajowym ;)

Profil ogólny Galopującego Majora


Gdy niedawno zaczynałem pisać w tym najbardziej prestiżowym portalu dyskusyjnym, nick „Galopujący Major” nic mi nie mówił. Jednak szybko zwróciłem uwagę na tak sygnowane komentarze, które pojawiły się pod moimi pierwszymi postami. Nie były nazbyt przyjacielskie. Po pewnym czasie zareagowałem więc tekstem wymierzonym w G.M. - fakt, złośliwym (w żadnym jednak razie nie atakowałem „niebieskich”, o czym Pan G.M. wie najlepiej). Użyłem tam wobec G.M. (i bodaj dwóch czy trzech innych osób) określenia „wymienny” (bądź „wymienialny”).

Dzisiaj zrezygnowałbym z tej złośliwości. Została bowiem źle odczytana i nie była konieczna. Zastanawiam się natomiast, kim tak naprawdę jest Galopujący Major, taki jaki wyłania się z publikowanych w S.24 tekstów.

G.M. to nie pospolity wykształciuch akademicki, który paraduje w drucianych okularach, hipisowskim swetrze, z książką Macuse'a, Derridy czy Lyotarda pod pachą. Już bardziej kojarzy mi się G.M. z obrazem z sowieckiej „Prawdy”, przedstawiającym rozpartego w fotelu cynicznego kapitalistę z cygarem w ustach, wsłuchującego się w brzęk złotych monet ze swojej szkatuły – czy aby żadnej nie brakuje (tak jak Louis de Funes w „Manii wielkości”). Ale to też jeszcze nie to.

Pan Galopujący Major nie jest bytem modernistycznym (Boy: „Modernista znaczy chłopak, co wszystko robi na opak”). Nie jest to także postmodernista, który w dzień szydzi z moralnego absolutyzmu, a w nocy – po kryjomu – płacze, odkrywając paradoksy sceptycyzmu i wewnętrzne sprzeczności relatywizmu, który zawsze – zawsze! - jest niedomyślanym do końca nihilizmem. Z panem Galopującym Majorem jest gorzej. Galopujący Major to byt postdekonstrucjonistyczny.

Nie wiem, w jakim wieku jest p. G.M. I absolutnie nie robię mu zarzutu z domniemanej młodości. Stwierdzam jednak, że jest to osoba, która nie znalazła się nigdy w sytuacji granicznej, nie przeżyła egzystencjalnej trwogi, nie odczuła bojaźni i drżenia (Szanowny Panie G.M. - uprzejmie proszę nie unikać przynajmniej lektury Kierkegaarda i Simone Weil!). Jest osobą w tym sensie bezrefleksyjną, egocentryczną, optymistyczną. G.M. nie przejmuje się kwestiami życia i śmierci – ani w wymiarze jednostkowym (zwłaszcza swoim własnym), ani w perspektywie dramatów zbiorowych. G.M. nie tylko jest bytem, który nie odkrył swojej nie-tożsamości, nie-identyczności swojego „bycia”, ale nawet gdyby przeczytał i zrozumiał – ja nigdy do końca nie zrozumiałem - „Sein und Zeit” Heideggera, zaśmiałby się jedynie beztrosko. G.M. to byt ludyczny. To o nim pisał kilkadziesiąt lat temu Oswald Spengler w „Zmierzchu Zachodu”: „Oni planują państwo Erosa”. I taki jest styl pisania G.M. - panegiryczny, pamfleciarski, prześmiewczy, powierzchowny, znudzony, niezaangażowany. Galopujący Major to byt pajdokratyczny. Nieuformowany. Zabawowy. Postpolityczny.

Polityczności u G.M. nie widzę. W istocie G.M. nie należy do żadnej polis (w rozumieniu Arystotelesa). Pisuje teksty dotyczące polityki, ale powtarza się tutaj ten sam błąd, który widzimy u G.M. jako bytu pozapolitycznego. G.M. zdaje się wierzyć w – czy raczej od niechcenia tolerować - coś w rodzaju utopii Roberta Nozicka z „Anarchy, State and Utopia”. W państwo minimalne, które sprowadza swoje funkcje do „wartości” czysto formalnych (używam tu cudzysłowu nie dlatego, że nie cenię tych cech struktury społecznej czy państwowej, ale odrzucam ich utożsamianie z wartościami etycznymi): obrony demokracji, pluralizmu ideowego, tolerancji. Ale jak owo wyśnione państwo miałoby łączyć swój aksjologiczny formalizm i nie odrzucać równocześnie pojęcia „społeczeństwo obywatelskie” (a tego teoretycy liberalizmu w Polsce nie czynią; por. prof. Marcin Król) . Dobro wspólne, którego strażnikiem ma być społeczeństwo obywatelskie wspierane przez państwo, nie może nie być związane z jakąś aksjologią. Tak jak prawo, jak ekonomia, tak i państwo nie może działać w aksjologicznej próżni. To jest klasyczna utopia (albo przyznajemy prawo homoseksualistom do zawierania małżeństw, albo nie, albo znosimy karę śmierci, albo nie – każdy z tych wyborów ma w tle pewną wizję antropologiczną i etyczną). Liberalnego państwa minimalnego, które uwolniłoby nas wszystkich od obowiązku politycznego, świadomego zaangażowania, od obowiązku dokonywania etycznych wyborów, nie ma i nigdy nie będzie. G.M. zdaje się mysleć odwrotnie.

G.M. pisuje teksty polityczne. Ale jego wizja modernizacji Polski jest naiwna. W istocie nie ma jej wcale. G.M. - tak jak my wszyscy – chciałby, aby było lepiej. I słusznie. Ale jak G.M. wyobraża sobie procesy modernizacyjne, które ex definitione wykluczają miliony polskich katolików – także tych od o. Rydzyka? Profesor Zdzisław Krasnodębski wielokrotnie podkreślał, że zachodnie demokracje liberalne są silne siłą swojej narodowej dumy i siłą samego państwa. A silne państwo narodowe to nieuniknione opowiedzenia się za pewna aksjologią. Prof Krasnodębski mówił ostatnio w wywiadzie przerażonemu Cezaremu Michalskiemu:

Doprawdy nie rozumiem, dlaczego mówiąc o modernizacji, obsesyjnie schodzimy na temat Radia Maryja. Być może od tych pogardzanych "moherów" więcej społecznie zależy niż od młodzieży z klubu Le Madame. Nie wiem też, kto bardziej zagraża unowocześnieniu Polski i kto ma w gruncie rzeczy większą skłonność do autorytaryzmu”; „Wcale też nie jestem pewien, czy ojciec Rydzyk i kierowany przez niego ruch społeczny nie jest czynnikiem modernizacyjnym. Można powiedzieć, że to jest bardzo żywa część polskiego społeczeństwa obywatelskiego...”; „On jednak "mohery" włączył w polską politykę. Z ofiar chce robić zwycięzców, występuje o fundusze europejskie, skutecznie buduje media i tę wyjściową klęskę chce zmienić w zwycięstwo”; Pamiętam te panie w moherowych beretach (poprzednią ich generację), jak układały krzyże na placu Zwycięstwa albo przed kościołem św. Anny i pamiętam je na demonstracjach w czasie stanu wojennego. To są te starsze kobiety, które kiedyś stały w kolejkach i które umożliwiły w ogóle przetrwanie Polski w czasach, w których wielu intelektualistów zachowywało się w zgoła odmienny sposób”.

Milton Friedman, goszcząc w Polsce, wypowiedział znamienne słowa (cytuję z pamięci): „Nie powinniście naśladować państw Zachodu takimi, jakimi są dzisiaj, ale w tej ich formie, jaką miały, gdy były na tym stopniu rozwoju, na jakim wy jesteście dzisiaj”. Kto w Polsce po 1989 roku posłuchał tej rady? Nikt. Także obecny rząd tego nie czyni. W naiwny sposób chce modernizować Polskę na socjalistyczne i zdeaksjologizowane kopyto bogatych krajów Zachodu. Galopujący Major nie dostrzega tego absurdu. Wciąż myśli w kategoriach politycznych karykatur: Kaczyńscy vs Donald Tusk. Bo dla G.M. kwestie polityczne to kolejna okazja do zabawy. G.M. chce być zawsze odprężony i zadowolony, chce odczuwać zawsze i wszędzie jedynie psychiczny komfort. Nie chce analizować, podejmować trudnych polemik, martwić się także Tuskiem, Piterą i Ćwiąkalskim. G.M. poprzestaje na małym. I tak będzie dobrze. Jemu.

Czy Galopujący Major jest „wymienialny”? Jeżeli jego byt ograniczymy wyłącznie do charakterystyk empirycznych – oczywiście, tak! Podobnie jak ja, Igor Janke i każda ludzka istota. Jeżeli spojrzymy na siebie z perspektywy transcendentnej, jeżeli zrezygnujemy z zapiekłych prób jej eliminacji w życiu jednostkowym i społecznym, dokonamy postępu w myśleniu o modernizacji Polski i zarazem dostrzeżemy w Galopującym Majorze jego absolutną niepowtarzalność jako Bożego tworu. Ale G.M. nie będzie się chciało o tym wszystkim myśleć. Jemu jest wszystko jedno. Tak naprawdę. I w tym tkwi dramat Galopującego Majora, który nie odkrył do tej pory samego siebie.

PS Dołączam do postu tekst komentarza, który zamieściłem pod postem G.M., stanowiącym reakcję na mój tekst:

"Nie wiem, kim jest i jakie choroby przebył w realu pan o nicku Galopujący Major. Jako człowiekowi współczuję mu i życzę powrotu do pełni sił. Pisałem - wyraźnie to zaznaczając - o G.M. takim, jaki się wyłania ze swoich tekstów. Niczego z tego, co napisałem, nie wycofuję. W tekstach G.M. nie ma śladu przłożenia cielesnego cierpienia na intelektualną refleksję. Co nie znaczy wcale, że ktokolwiek miałby epatować swoimi przejściami zdrowotnymi w tekstach publicystycznych. Przeciwnie. Chodzi o doświadczenie, które zmusza człowieka do pewnej refleksji i powagi. Z całym szacunkiem dla zdrowia p. G.M., zdecydował się on zabić mnie tutaj szpitalną kartą. Tego się zrobić nie da - bez zmiany optyki życiowej i strategii publicystycznej. A to u G.M. nie wystąpiło. Nie wiem, jak jest z realną osobą, ale publicysta o nicku G.M. wciąż jest infantylnym prześmiewcą. Który tym razem zdecydował się na epatowanie czytelników szczegółami swojego życiorysu.
Retorycznie zabieg świetny, bo rozczulający. Intelektualnie bezwartościowy.
Pozdrawiam".

PS 2 Przy okazji warto zwrócić uwagę, że mój tekst nie dotyczy tylko kwestii sytuacji "granicznych". Dotyczy całowitego wyprania publicystyki osoby o tym nicku z wrażliwości etycznej.