piątek, 20 lipca 2012

Błogosfera III RP w pułapce niewiedzy

Spora wiedza o działalności dawnych i obecnych tajnych służb nie zagrzała miejsca na oneciku.  

28 września 2006

Trwa kwadratura lustracyjnego koła.
Teraz, po raz kolejny, na celownik dostał się dyżurny chłopiec do bicia w sutannie -  gdański prałat.
Najpierw ks. Jankowskiemu dostało się publicznie, bo miał ujawnić agentów, a nie zrobił tego w terminie (przeczytaj) Kiedy natomiast ujawnił, kto na niego donosił - teraz, dla odmiany dostaje mu się za to, że ją ujawnił.
Przy wtórze rozbawionych sytuacją rechotu SB-eków rozlegają się szczurze piski TeWulców. "Nigdy nie podpisywałem żadnego zobowiązania do współpracy! Nie pisałem raportów! Nie brałem pieniędzy!" - takie formułki wygłaszają kolejno agenci w sutannach, którzy donosili na prałata. I mają po części rację chowając się za półprawdę. Donosili bez podpisywania zobowiązań współpracy (to standardowa procedura SB w przypadku księży-agentów). Donosili nie pisząc raportów (raporty pisali nie agenci, tylko wysłuchujący ich "spowiedzi" SB-ecy). Donosili nie biorąc pieniędzy (księży wynagradzono zwykle wręczając upominki np. alkohol, czy ułatwiając wyjazdy zagraniczne).
Media chętnie publikują zarzuty pod adresem prałata, ale jakoś dziwnie nie wnikają w to, co donosili na niego agenci i jakimi motywami się kierowali (a były to często motywy bardzo brudne). Praktycznie dziennikarzy nie interesuje też, że agenci z "listy Jankowskiego" to nie jego wymysł, tylko wynik badań dokumentacj i ich weryfikacji przeprowadzonych w IPN.
Histeria podsycana przez antylustracyjne media to jednak drobiazg. Najsmutniejsze jest co innego - to, że wśród wielu duchownych, którzy BEZSPRZECZNIE donosili na prałata nie znalazł się ŻADEN, który uderzyłby się w piersi. Żaden który powiedziałby "przepraszam".
Osobiście nie lubię prałata, ale szanuję go za odwagę. Chrześcijańską i ludzką. Odwagę, której zabrakło donosicielom.
SOR (11:52)
1 komentarz

12 września 2006

Obecny prezes IPN jest historykiem i naukowcem, ale wróżę mu wielką karierę w polityce.  Widać to po jego udanych - jak dotąd - flirtach z koalicją oraz cichych, dyktowanym politycznym kursem zmianach personalnych jakie za jego sprawą zachodzą w Instytucie.
Zgadza się - to, że Janusz Kurtyka słodzi swoim chlebodawcom na potęgę nie odróżnia go jakoś szczególnie od szefów innych państwowych agend. Wyróżnia go natomiast stosunek do instytucji, którą kieruje. Prezes IPN jak rasowy polityk jest gotów dla zdobycia poparcia poświęcić wszystko - nawet Instytut. 
Opozycyjny rodowód obecnego prezesa IPN to tylko biograficzna trampolina. Śledząc jego działania nie trudno zauważyć, że dawno zapomniał o swoich NZS-owskich korzeniach.
Władca archiwów nie stoi na straży prawdy historycznej. Gdyby ona była dla niego priorytetowa dbałby o to, by ułatwić dostęp do PRL-owskich dokumentów. I to nie tylko naukowcom, ale także mediom oraz prześladowanym przez bezpiekę. Tymczasem pobłogosławiona przez niego nowa ustawa o IPN odbiera tysiącom ofiar eSBecji możliwośc otrzymania jedynego dla większości z nich swoistego "odznaczenia" i podziękowania za zaanagażowania w walkę z PRL - nadania statusu osoby pokrzywdzonej. Ofiary bezpieki będa miały teraz taki sam status jak ci, którzy na nich donosili.
Prezes Kurtyka z ochotą akceptuje zrodzony w głowach (przerażonych dobraniem się do ich przeszłości) senatorów chory pomysł zablokowania dostępu do IPN dziennikarzom. Chociaż doskonale wie, że zablokowanie mediów doprowadzi do skazania ich na przecieki -  niekontrolowane i (co gorsza) kontrolowane przez różne służby.
Jeszcze bardziej polityczne działania pana Janusza - odbywające się bez jakiegokolwiek rozgłosu  - dotyczą obsady personalnej w Instytucie.  Niemal w całym kraju w oddziałach IPN odsuwani są od pracy najlepsi fachowcy, którzy dysponują nie tylko nieprzecietną wiedzą i rozeznaniem w zawartości archiwów i wyróżniali się dużym zanagażowaniem w pracę.  Dzięki tym właśnie ludziom zrealizowano większość wniosków dla pokrzywdzonych przez bezpiekę. Aby czystki nie wyszły na jaw przed mediami robione są na esbecki sposób: zamiast zwolnień przesunięcia na inne stanowiska (dalekie od pracy na pierwszej linii i archiwów) oraz ograniczenia dostępu do akt (zawieszanie uprawnień pracy z tajną dokumentacją). Ich miejsca zajmują osoby, które wprawdzie z pracą sobie niezbyt radziły, ale za to są ciche, pokorne wobec szefów i niezaangażowane. Tacy pracownicy są dla prezesa Kurtyki idealni - nie narażą go na grożenie palcem przez rządzących. Punktacja władcy archiwów rośnie. I o to tylko w tej grze mu chodzi...
SOR (11:20)
2 komentarze

11 września 2006

Bezwzględnie warto rozmawiać o odkłamywaniu najnowszej historii Polski.  Okazji do tego w publicznych mediach jest niewiele,  jedną z nielicznych był niedzielny program "Warto rozmawiać".
Przyczynkiem do spotkania były publikacje ,,Życia Warszawy’’ i kwartalnika ,,Arcana’’ na temat dosyć zażyłych rozmów Jacka Kuronia z bezpieką, w tym szczególnie o jego staraniach, by odsunąć od Okrągłego Stołu co radykalniejszych opozycjonistów.
Wprawdziwe publicysta z "Dziennika" wytężał się głównie nad swoją autopromocją (a promować nie miał czego), ale dyskusja - co w tym programie nie zawsze się zdarza - na ogół trzymała się tematu.  Niestety, mimo udziału posiadających obszerną wiedzę historyków z IPN nic nowego się nie dowiedzieliśmy. Niedogłosowana ustawa o IPN w Sejmie i salutujący braciom prezes Kurtyka nie sprzyjają dzieleniu się przez badaczy wiedzą historyczną z archiwów. Doszło za to do kilku ciekawych wymian zdań między publicystami.  Jak można było się jednak spodziewać, tam gdzie  z jednej strony (Semka, Nowak) padały argumenty - z drugiej strony (Jacek Żakowski) można było usłyszeć jedynie epitety pod adresem "historyków-młodzianków", którzy mają czelność "tykać" Kuronia, zamiast zapalać świeczki na jego mogile lub zbierać podpisy pod petycją o pośmiertlnym nadaniu mu tytułu marszałka. Gromko w odwracaniu kota ogonem wtórował mu Jan Lityński za partii pseudo-demokratycznej. Polityk osiągnął mistrzostwo w zmienianiu tematu. Odnosiło się wrażenie, że aby tylko odsunąć dyskusje od przytaczanych przez historyków faktów i oceny postępowania Kuronia jest gotowy za chwilę zacząć stepować, czy nawet opowiedzieć o swoim pierwszym razie.
PS. Zastanawiający był brak wśród zaproszonych gości przedstawiciela koalicji rządzącej. Odbieram to jako kolejny sygnał o ochłodzeniu władz stosunku do lustracji. Prawda archiwów jest prawdą niechcianą. Byli ubecy mają kolejne powody do radości...
SOR (12:10)
komentarz

archiwum
2006
 Wrzesień

zamieść banner blogu - wklej poniższy kod
<a href="http://operacyjny.blog.onet.pl"><img
src="http://republika.pl/blog_ea_3163999/3321981/sz/sor2.gif" width="468"
height="60"></a>