Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie taką hipotetyczną sytuację: oto za parę miesięcy nieznana obywatelka występuje z pozwem sądowym przeciwko Donaldowi Tuskowi. Oskarża go o niewypełnienie obietnic wyborczych i domaga się odszkodowania. Były już takie procesy, w tym w Polsce - zazwyczaj efekt sądowy jest żaden, za to medialny - spory.
Nazwijmy sobie naszą bohaterkę "Anna Kowalska". Ma ileś tam lat, gdzieś tam sobie pracuje, np. jest informatykiem i samotną matką. Dziennikarze prędzej czy później ją opiszą. Będziecie mieli teksty na Onecie.pl pt. "Rząd Donalda Tuska oskarżony o zdradę obietnic wyborczych", albo (mój ulubiony, ze znakiem zapytania na końcu tak że nie wiadomo jak się to czyta) "Tusk trafi pod sąd?". Będziecie też mieli human stories z panną Kowalską - o trudach wychowania dziecka, o rozczarowaniu Platformą, o wizji społeczeństwa itd.
A teraz wy jesteście dziennikarzem.
Dwa dni po całej sprawie piszecie tekst i znajdujecie fajny szczegół.Okazuje się, że hipotetyczna pani "Anna Kowalska" to prywatnie narzeczona Zbigniewa Ziobry i od wielu lat działaczka PiS-u. Jest informatykiem, robi stronę partii, aktywnie wspiera ją przy kampaniach wyborczych, podobno bardzo lubi ją sam Jarosław Kaczyński.
Piszecie o tym, czy starannie przemilczacie fakt?Pozostajecie przy opisywaniu iluśtamletniej kobiety, która straciła wiarę w Platformę i opisujecie jej wewnętrzne rozterki czy też zaczynacie nabierać podejrzeń, że no name jest zabawką w rękach PiS?
Ja wybieram tę drugą opcję - dzwonię do Ziobry i pytam co jest grane. Dzwonię do Kaczyńskiego i pytam czy to on steruje akcją. Jeżeli zaprzeczą, piszę kim dokładnie jest pani "Anna Kowalska" i dołączam wypowiedzi obu PiS-owców. Za rękę nikogo nie złapałem, ale wątpliwości są zbyt duże, żeby je przemilczać.
To robię ja, podrzędny dziennikarz, którego nauczono, że tak się robi. A co zrobi największa gazeta w Polsce?
Jestem głęboko przekonany, że jako pierwsza zdemaskuje "Annę Kowalską", podobnie jak zdemaskowała urzędników, którzy robili wpisy w obronie Patrycji Koteckiej i jak dokładnie opisała już pierwszego dnia kim jest Anna Jarucka, która oskarżała popieranego przez "GW" kandydata na prezydenta.
Więc moje pytanie brzmi? Dlaczego research "GW" działa tylko w jedną stronę? Dokładnie w ten sam w jaki działał w czasie ustawki jasnogórskiej.
Od dziesięciu dni "Gazeta" opisuje zarówno w papierze jak i na portalu sprawę trójki licealistów, którzy domagają się w XIV LO we Wrocławiu zdjęcia ze ścian krzyży. Zatrudniła do tego co najmniej sześciu autorów, opublikowała na swoim sajcie dwa listy poparcia, zaangażowała publicystę Klausa Bachmanna, który ogłosił początek wojny pokoleń i Halinę Bortnowską, która zaproponowała by krzyże zastąpić świętymi księgami różnych wyznań.
Zrobiła też wywiad z trójką maturzystów. Wielokrotnie pokazywała ich fotografie. Pisała też, że inicjatorką listu jest jedna z licealistek - Zuzanna Niemier.
Dlaczego zatem nie poinformowano czytelników, że Zuzanna Niemier jest członkiem redakcji antyklerykalnego portalu Racjonalista.pl i że prywatnie związana jest z jednym z przywódców polskiego ateizmu Mariuszem Agnosiewiczem? Nie jest to wielka tajemnica - wystarczy wrzucić w google nazwisko p. Niemier i jednym z pierwszych rezultatów jest jej otwarta strona na Facebooku. Wystarczy też wejść na portal Racjonalista.pl i obejrzeć sobie rubrykę "redakcja".Chyba trochę inaczej brzmi wiadomość "młodzi nie chcą krzyża", niż wiadomość "dziennikarka Racjonalisty.pl domaga się zdjęcia krzyży".
Próbowałem dołożyć wszelkiej staranności i mam nadzieję, że niczego nie przeoczyłem. Nazwa Racjonalista.pl i nazwisko Agnosiewicz w ogóle nie pada w żadnym z kilku tekstów "GW" o wrocławskim konflikcie.
Żeby było jasne - nie jestem insynuatorem. Nie mam najmniejszych podstaw, żeby twierdzić, że autorem wrocławskiego protestu jest Mariusz Agnosiewicz i że stoi za nim środowisko "Racjonalisty". Ale moim dziennikarskim obowiązkiem było zapytanie go o to. Pan Agnosiewicz kategorycznie zaprzeczył. Napisał mi jednak również, że żaden inny dziennikarz w ogóle się z nim nie kontaktował w sprawie krzyży.
Ten wpis nie jest adresowany do niego ani do pani Niemier. Żyjemy w demokratycznym kraju i każdy ma prawo do manifestowania swoich przekonań.
Ja mam jak zawsze pytanie do "Wyborczej" i jak zawsze podobne: dlaczego traktujecie swoich czytelników jak dzieci? I zamiast dziennikarstwa znowu robicie zadymę? 
Ps. Ten wpis dotyczy wyłącznie etyki zawodowej, a nie sprawy krzyży. Uprzejmie proszę o nieobrażanie jego prawdziwych i fikcyjnych bohaterów.