Płk Michał Chrzanowski był łaskaw usunąć felietonik z sieci w ramach akcji dorzynania watah.
Zapodaję końcówkę rozprawki, która nie zmieściła się na oryginalnej stronce:
stytucja wskazując źródło prawa stawia Panu Bogu (malutką) świeczkę i diabłu (wielki) ogarek; w którym ściga się za „antysemickie” felietony, a „czerwone oberże” uchodzą za sympatyczny folklor; w którym zapraszanie sodomitów do szkół stanowi wzorzec normalności, a próba przeciwdziałania demoralizacji za dyktat ideologii nienawiści; można by tak w nieskończoność.
Tak, „świętemu Jackowi”, „Adasiowi”, „drogiemu Bronisławowi” e tutti quanti „zawdzięczamy” niemało, ale przede wszystkim to, że nie było nigdy prawdziwej, regenerującej dziejową wspólnotę, rzymsko – polską duszę, Kontrrewolucji. Także to, że nigdy nie było, i już być nie może, takiej symbolicznej daty zmartwychwstania i „nowego początku”, jak na przykład w Hiszpanii wyzwolenie Madrytu 1 kwietnia 1939 roku i proklamowanie przez generała Franco Nowego Państwa. Nawet to symboliczne przekazanie insygniów II Rzeczypospolitej przez prezydenta Kaczorowskiego zostało celowo zmarginalizowane jak tylko się dało i pozbawione wszelkiego znaczenia prawnego. W gruncie rzeczy, III Rzeczpospolita przypomina w pewnej mierze nieudaną Restaurację burbońską we Francji po 1814 roku; cóż z tego, że prawowity król powrócił na tron, że królestwo formalnie na powrót stało się arcychrześcijańskie, skoro rewolucyjny rabunek został usankcjonowany, jakobińska i napoleońska centralizacja nietknięta, a dyktat umysłowy sprawowali wolterianie i russoiści.
W Panteonie narodowym wielkich Polaków dla Jacka Kuronia – i któregokolwiek z dysydentów marksistowskiej ortodoksji – nie powinno być więc miejsca. Nie wadziłby mi kult prywatny wielbicieli „Jacka”, co innego jednak kult publiczny. Jednak nie oznacza to, iżbym popierał pomysł pośmiertnego odbierania mu Orderu Orła Białego; to jednak trochę tak jak rozkopywanie grobów, co jest kwestią smaku. Trudno, stało się, w ten sposób też nie „naprawi się” historii; zresztą, iluż to niezasłużonym, czy wręcz niegodnym, kawalerom tego orderu z XVIII wieku także należałoby wówczas go odebrać.
Rozumiem nawet i to, że dokonujące się dziś powoli przywracanie właściwych miar i ocen może być bolesne, co wprawdzie nie usprawiedliwia kolektywnego wrzasku sprzeciwu, ale go po trosze wyjaśnia. W polskiej literaturze jest, znana chyba wciąż z lektur szkolnych, postać kapitana Nuta w Żeglarzu Jerzego Szaniawskiego. Żyje on w glorii nieustraszonego bohatera i romantycznego kochanka, więc wdzięczni mieszkańcy chcą mu wystawić pomnik. Jednak dociekliwy historyk Jan odkrywa, że w rzeczywistości Nut to łgarz, tchórz i moczymorda, a nadto wcale nie zginął, lecz wciąż żyje. Najnowsza historia Polski wciąż jeszcze jest tłoczną galerią takich Nutów, Nutlandią do potęgi. Nie twierdzę, że składa się ona wyłącznie z postpezepeerowskich dysydentów. Czyż Arcy-Nutem, Nutem nad Nutami, nie jest p. Lech Bolesław Wałęsa, który przy każdej możliwej okazji każe nam wysłuchiwać swoich żenujących przechwałek Wielkiego Sternika, prowadzącego nas nieomylnie do portu Wolności?
Szaniawski problem Nuta rozwiązał w duchu, który, co ciekawe, kiedyś uchodził za kwintesencję prawicowości, podczas gdy demistyfikację uważano za podejście lewicowe; opowiedział się za potrzymaniem mitu, wbrew prawdzie, nakazując swojemu bohaterowi zrezygnować z jej ogłoszenia. Mimo wszystko, uważam, że jest to złe rozwiązanie. To logos jest jasnością, a mythos ciemnością. To prawda wyzwala, a ojcem kłamstwa jest diabeł.
Dopiski w.s_mediów można odnaleźć tu.
@St_Janecki jeden ważny element: emigracja. Najaktywniejsi, którym się chce, już raczej z Polski wyjechali. I w dużej części nie wrócą...
— Paweł Burdzy (@pburdzy) listopad 19, 2014