W numerze 2/1990 “Poza Układem” z lutego 1990 r. przedstawiliśmy nasz pogląd na definiowanie politycznej lewicy i prawicy. Pojęcia te odnosiliśmy do demokratycznych systemów parlamentarnych. Od demokracji można odchodzić “na lewo” lub “na prawo”, lecz wprowadzenie systemów totalitarnych czy rządów dyktatorskich ma ten sam cel – likwidację społeczeństwa obywatelskiego. Dla ilustracji tego problemu przedstawiliśmy model graficzny zwany “kołem Amalrika”.
Podobieństwa między faszyzmem (dyktatura narodowców) i komunizmem (dyktatura proletariatu), potwierdzają słuszność modelu Amalrika.
Po II wojnie światowej Europa przeżyła okres odżegnywania się od faszystów i faszystowskich idei. Lewicowość była w modzie jako przeciwieństwo faszyzmu. Korzystał na tym Związek Radziecki, rekordzista w lewicowości. Sojusznik Hitlera, agresor, twórca obozów koncentracyjnych dla przeciwników politycznych i ludzi o niewłaściwej narodowości, ZSRR został uznany arbitrem w ocenie, kto jest szczerym antyfaszystą, a kto nacjonalistą, rasistą, imperialistą lub przynajmniej zaplutym karłem reakcji.
Nie tylko polscy, również zachodni intelektualiści nie potrafili oprzeć się ofensywie propagandowej, ulegli szantażowi. Wszyscy deklarowali walkę o pokój, miłość do wyzyskiwanej klasy robotniczej i braterstwo między narodami. Oczywiście pod warunkiem, że będą to robotnicy w Detroit, a nie w Nowoczerkasku, Murzyni w RPA, a nie Tatarzy na Krymie.
Wahadło historii przekręciło się i po spektakularnym ogłoszeniu końca komunizmu, beztrosko szybujemy w następną paranoję.
Prawicowość, elitarność jest w modzie. Działacze, którzy zawdzięczają kariery polityczne i finansowe związkowi zawodowemu “Solidarność”, odcinają się od “lewicy i pluralizmu”. Wart zastanowienia jest fakt, że
prawicowcy uznali za głównego przeciwnika nie partyjną nomenklaturę, lecz proletariat. Biznesmen to już klasowo swój człowiek. Zasłużeni “w utrwalaniu władzy ludowej” są czołowymi biznesmenami i z pogardą wyrażają się o niezaradnych, którzy najpierw czekają “aż im państwo da”, a potem nie wstydzą się żyć z jałmużny, czyli zasiłku dla bezrobotnych. Komuniści gotowi “bronić socjalizmu jak niepodległości”, są, tak jak i poprzednio, po tej samej stronie barykady – przeciwko ludziom żyjącym z pracy najemnej. Barykada została ta sama – zmieniono na niej sztandar.
Czołowi prawicowcy nie czekają “aż państwo im da”, czerpią ze wspólnej kasy pełnymi garściami i nawet tym się szczycą. Ultraprawica postuluje w ogóle likwidację kasy państwowej. Jako pierwszy krok we właściwym kierunku likwiduje podatki płacone przez kapitalistów. Podatki, dywidendy i popiwki płacone przez proletariat zatrudniony w państwowych zakładach pracy, są słuszne, uzasadnione naukowo i zgodne ze sprawiedliwością dziejową. Niszczenie przemysłu uzasadnia się ideowo – wielkoprzemysłowa klasa robotnicza jest ostoją komunistycznej mentalności. Ksiądz Tischner, który przetrwanie i potęgę swojego Kościoła zawdzięcza odwadze i przywiązaniu prostych ludzi do wiary ojców, ośmielił się nazwać tych ludzi “homo sovieticus”.
Lewicę zwalcza się zajadle w myśl zasady – im dalej na prawo, tym większy dystans od komunizmu. Jest to ten sam błąd, który popełniono tępiąc faszyzm jako prawicę. Elity intelektualne, zamiast zdemaskować fałsz, ochoczo służą nowej modzie i nowemu panu. Historia się powtarza.
Propagandowe, ostentacyjne zwalczanie lewicy pozwala
ukryć wstydliwy fakt wywiązywania się z umowy zawartej przez elity przy “okrągłym stole”. Partyjna i esbecka nomenklatura poprzedniego reżimu ma zagwarantowane bezpieczeństwo i udział w “zagospodarowaniu masy upadłościowej po systemie komunistycznym”.
Antylewicowa propaganda utrudni zorganizowanie się społeczeństwa do obrony swoich interesów. Do poglądów lewicowych oficjalnie przyznają się tylko pogrobowcy PZPR. Mit o PZPR, jako “awangardzie klasy robotniczej” został, wydawało się skutecznie, obalony wystąpieniami robotników w Poznaniu w 1956 r. i na Wybrzeżu w latach 1970 i 1980. Ludzie nie ufają swoim nowym obrońcom. Natomiast w prawicowych partiach nikomu nie przeszkadza ta uzurpacja. Nikt nie dziwi się, jak to jest możliwe, że w PZPR wręcz roiło się od ideowych lewicowców, obrońców biednych, uciśnionych i wyzyskiwanych. Były członek PZPR, znaczy lewicowiec.
Nikt też nie kwestionuje lewicowości Adama Michnika, chociaż “Gazeta Wyborcza” przoduje w pogardliwym stosunku do “roboli”, a jego przeszłość w Komitecie Obrony Robotników, wobec faktów ujawnionych przez Macierewicza, wygląda na koniunkturalną zagrywkę.
Lewicowy – zły, antynarodowy; prawicowy – dobry, prawy, patriotyczny. Taki obraz świata serwuje nam propaganda.
Skutek jest taki, że na lewicy w życiu politycznym Polski panuje pustka. Nawet związki zawodowe, z natury rzeczy lewicowe, odżegnują się od lewicy. Miejsce lewicy zajęli uzurpatorzy i wszystkim jest z tym wygodnie. Prawicowe rządy nie muszą konfrontować swojej polityki z reprezentantami warstw ubogich, czyli z większością społeczeństwa. Byli komuniści zyskują sympatię ludzi pracy jako szczera i jedyna lewica.
Na domiar złego, wbrew oczywistym faktom i zdrowemu rozsądkowi, podtrzymuje się lansowaną przez komunistów tezę, że prawdziwy proletariusz nie ma ojczyzny. Dobrym przykładem tej propagandy jest artykuł w “Gazecie Wyborczej” Anny Bikont o robotnikach w kwidzyńskiej papierni przejętej przez amerykański koncern.
Patent na patriotyzm i duchowe wartości mają prawicowe lub lewicowe elity, czyli ludzie wylansowani przez telewizję. W tym nurcie propagandy mieszczą się propozycje “konsolidacji lewicy” według kryteriów klasowych, wyłącznie wokół interesów materialnych, bez zwracania uwagi na rodowód polityczny, na stosunek do niepodległości państwa i suwerenności narodu.
Rząd nie chce rozmawiać ze wspólną reprezentacją wszystkich związków zawodowych. Chudopachołkowie nie mają prawa do demonstrowania honoru i przywiązania do zasad. Protest
Solidarności Pracy* z Gdańska przeciwko wpisaniu ich partii do Unii Pracy, jednoczącej byłych aktywistów PZPR i byłych działaczy “Solidarności”, przeszedł niezauważony.
Lewica ma trzymać się tematu “pełnego brzucha”, jak to kiedyś zgrabnie ujął Moczulski, dzieląc programy opozycji na “kiełbasiane” i “niepodległościowe”. Moczulski, który uważa się niemal za następcę Piłsudskiego, zwalczał w ten sposób jedną z najcenniejszych polskich tradycji – tradycję niepodległościowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Dzięki socjaliście Piłsudskiemu, chudopachołkowie obronili niepodległość Polski w wojnie z bolszewikami. Prawica debatowała, czy obrona przed komunistyczną nawałą nie jest romantycznym szaleństwem. Warto o tym przypomnieć przed rocznicą 11 listopada.
Sztuczny podział potrzeb człowieka na duchowe i materialne, tak jak rozerwanie pojęć ojczyzna i chleb, jest na rękę tym, którzy chcą nas pozbawić i ojczyzny, i chleba.
Joanna i Andrzej Gwiazdowie
Pierwotnie tekst sygnowany jako Redakcja “Poza Układem”
Pierwodruk: “Poza Układem” nr 10/1992.
* Ugrupowanie polityczne, skupiające lewicowych działaczy opozycji antykomunistycznej. Powstało na bazie środowisk robotniczych (m.in. ruch rad pracowniczych) o lewicowych przekonaniach, związanych z tradycjami „Solidarności” jako związku zawodowego i ruchu społecznego. Działało w latach 1991-1992, w Sejmie X kadencji miało 5 posłów, którzy odeszli z Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. W wyborach do Sejmu I kadencji w 1991 r. uzyskało 2,06% głosów i wprowadziło 4 posłów. Liderami SP byli m.in. Ryszard Bugaj, Karol Modzelewski, Aleksander Małachowski, Marek Krankowski, Bogusław Kaczmarek, Andrzej Miłkowski, Piotr Marciniak i Piotr Czarnecki. Z inicjatywy części liderów SP utworzono w czerwcu 1992 r. Unię Pracy, która miała jednak odmienną formułę, łącząc lewicowe środowiska dawnej opozycji z ex-działaczami PZPR, czego nie zaakceptowała część członków SP o solidarnościowym rodowodzie (w tym silne struktury SP z Trójmiasta, Torunia, Elbląga i Poznania) i nie przystąpili oni do nowej formacji – o tym konflikcie wspomina Autorka tekstu.